Categories
Na końcu języka: lingwistyczne rozkminy

Ile czasów ma angielski?

Od dobrych paru miesięcy, co jakiś czas, daję się wciągnąć w dywagacje na temat ilości czasów w j. angielskim? W różnych podręcznikach, kompendiach wiedzy wszelakiej i książkach z wyższą gramatyką z reguły przeczytamy, że angielski posiada naście czasów. Mimo to, swego czasu, po entym zadaniu z czasów, do głowy wkradło się kilka podstępnych pytań, które zburzyły wyuczony, podręcznikowy porządek.
A może tych czasów jest mniej?
Jeśli mniej, to ile?
Może tylko 3 (present, past i perfect), a reszta to tylko modyfikacje, które pozwalają określić aspekt, czy odległość czasową od teraźniejszości?
I najważniejsze, warto szukać odpowiedzi, czy może zamknąć gramatykę i zrobić sobie przerwę?

Od dobrych paru miesięcy, co jakiś czas, daję się wciągnąć w dywagacje na temat ilości czasów w j. angielskim? W różnych podręcznikach, kompendiach wiedzy wszelakiej i książkach z wyższą gramatyką z reguły przeczytamy, że angielski posiada naście czasów. Mimo to, swego czasu, po entym zadaniu z czasów, do głowy wkradło się kilka podstępnych pytań, które zburzyły wyuczony, podręcznikowy porządek.
A może tych czasów jest mniej?
Jeśli mniej, to ile?
Może tylko 3 (present, past i perfect), a reszta to tylko modyfikacje, które pozwalają określić aspekt, czy odległość czasową od teraźniejszości?
I najważniejsze, warto szukać odpowiedzi, czy może zamknąć gramatykę i zrobić sobie przerwę?

28 replies on “Ile czasów ma angielski?”

Zawsze było to dla mnie skomplikowane, ale rzeczywiście coś w tym stwierdzeniu, że czasy są trzy niewątpliwie jest.

Gdyby udało się udowodnić, że tak jest i wszystkich do tego przekonać, na pewno byłoby łatwiej się tych czasów nauczyć i przestalibyśmy się bać, że to takie skomplikowane.

Zdaje mi się, że nie o ilość tu chodzi a o to, że większość z “czasów” jest tak po prawdzie konstrukcjami określającymi, a może raczej odpowiadającymi relacjom pomiędzy wydarzeniami na osi czasu.
słowo “czas” wygląda zatem na dość spore uproszczenie z gramatycznego punktu widzenia.
Po prostu wyodrębnia niejako spośród pierdyliarda konstrukcji takie, które: 1. odnoszą się, jak wyżej napisano do relacji czasu i lub przestrzeni między wydarzeniami.
2. ze względu na punkt 1 mogą być uważane za nieco ważniejsze w języku.Pomagają nam bowiem, idąc tym tokiem myślenia nawiązać efektywną komunikację.

Proszę zwrócić uwagę na celowe użycie słowa “mogą” – nie można wszak stwierdzić jednoznacznie, że faktycznie to robią; a jeśli robią faktycznie, to wiemy o tym z perspektywy naszego, wygodnego fotela z biblioteczką na wprost.
Praktyka pokazuje, że do całkiem efektywnego (to nie znaczy poprawnego) wykorzystania wystarcza “jakaś przeszłość (było), jakieś teraz (jest) wreszcie jakaś przyszłość coś (będzie)”.
Inną kwestią jest sposób pojmowania czasu jako konstrukcji gramatycznej pomiędzy grupami języków, jednak to już jak to się mówi “nie rozmowa na telefon”

Zgodzę się z tym, ale z Pedagodicznego punktu widzenia, wyjaśnianie/pojmowanie sprawy w tak skomplikowany sposób niewiele da na początku i można je stosować tylko znając język na wysokim poziomie. Uproszczenie i ustalenie pewnych wzorców przyspiesza i usprawnia proces akwizycui języka, więc może na początku nauki wygodniej byłoby przyjąć, że do kilku podstawowych konstrukcji dobudowujemy całą resztę, zamiast uczyć się każdej konstrukcji oddzielnie, w sporym oderwaniu od wcześniej poznanych, tak jak to się tradycyjnie proponuje?

Ale tak samo jest z polskim.
Niby jest czas przeszły, teraźniejszy i przyszły. A jednak możemy mówić o aspektach dokonanym i niedokonanym, przywoływać imiesłowy, czas zaprzeszły, rozróżniać przyszły na prosty i złożony…

W gimnazjum mnie uczono, że czasów jest 16, w liceum 12, podczas przygotowywania do CAE znów mówiło się o 16, więc nawet filolodzy nie wiedzą. 😀
W każdym razie mnie uczono od zawsze tak i też tak zapamiętałem:
present, past, future, future in the past i do każdego oczywiście simple, continuous, perfect i perfect continuous.

No i znowu, future in the past to jedynie użycie modalnego czasownika would.
A, z resztą, czasy perfect to tylko konstrukcja have (past participle).
Bo mogę powiedzieć:
I’ve read this post.
I powiemy: present perfect. ALe logika narzuca natychmiast zdanie:
I may have read this post.
I tu pojawia się problem.

Przynajmniej tak mi się wydaje.

Od razu się przypomniało mi:
James, while John had had “had”, had had “had had”; “had had” had had a better effect on the teacher.

Ciekawy wpis. Szczerze mówiąc, mnie ta skomplikowaność gramatyki fascynuje. Ona jest jak matrioszka.. 🙂 Czy dobrze wnioskuję Dorotko, że studiujesz filologię angielską?

Nie Emilko, studiuję translację konferencyjną. Jest to kierunek z dziedziny lingwistyki stosowanej, który ma kształcić tłumaczy konferencyjnych, czyli ustnych. Tak naprawdę, uczymy się każdego rodzaju tłumaczeń ustnych i pisemnych, od tłumaczenia symultanicznego po robienie skryptów lektorskich do filmów.

Są to studia wyłącznie magisterskie, więc wiedzę językową trzeba mieć z poprzednich studiów. Do licencjatu włącznie studiowałam filologię angielską, ale zawsze interesowały mnie tłumaczenia, więc wolałam się przebranżowić. 🙂 Teraz nie idziemy z nauką języka od b2 czy b2+, bo w 2 lata niezdążylibyśmy z materiałem, tylko skupiamy się na wiedzy z zakresu teorii i praktyki przekładu. W tym roku przypominaliśmy z grubsza gramatykę i oczywiście robiliśmy ogromne glosariusze pełne wszelkiego specjalistycznego słownictwa z przeróżnych dziedzin.

O rany! Ogromny szacun! Ja studiuję filologię i chociaż myślę o pracy tłumacza, to zastanawiam się, czy na czystej translatoryce bym nie poległa, a moje podejrzenia biorą się stąd, że w tamtym roku miałam angielski prawniczy i medyczny, który zdecydowanie nie był prosty i sama nie wiem, ile godzin nad nim spędziłam, żeby jakoś wszystko pozdawać. Jednak z drugiej strony, na pewno nie ma co zrażać się na starcie.

Też się na początku bałam translatoryki, a języka prawniczego też nie lubię i nie rozumiem nawet po polsku. 😀 Ale nie każdą dziedzinę trzeba lubić i można zrobić specjalizację z czegoś innego. Na studiach dają spróbować wszystkiego, żeby łatwiej było sobie wybrać. Na pewno po translatoryce jest spora szansa na dobrą pracę, zwłaszcza kiedy komuś dobrze idą tłumaczenia symultaniczne i wszelakie inne ustne. Moim zdaniem, jeżeli będziesz miała okazję to spróbuj, translatoryki ale nie przerywaj filologii. Np. dojdź do licencjatu / magisterki (nie wiem na którym roku teraz będziesz). Im większe kwalifikacje, tym lepiej. 🙂

W tym roku piszę licencjat. Hm, czyli sugerujesz, że powinnam ciągnąć potem filologię i translatorykę? Na pewno ambitnie, ale nie wiem, czy dałabym tak radę.

Nie, sugeruję tylko, żebyś nie przerywała nauki np. na drugim roku i zaczynała nowy kierunek, tylko dokończyła aktualny stopień, ale jeżeli piszesz w tym roku licencjat, to nie ma problemu. 🙂

Ja z perspektywy ostatniego roku akademickiego wiem, że nie dałabym rady na obu kierunkach, chociaż z uwagi na wysoką średnią proponowali mi, żebym została też na filologii. Dlatego teraz i innym tego nie proponuję. 🙂 Zresztą, trzeba mieć też czas dla siebie i innych, a nie tylko książki. Translatoryka jest baaardzo obszerna, zwłaszcza jeżeli są to tylko studia drugiego stopnia.

Na zajęciach z zakresu gramatyki kontrastywnej na lingwistyce stosowanej uczyłam się, że w języku polskim rzeczywiście istnieją trzy czasy, a w angielskim tylko dwa, jak żartował wykładowca, zgodnie z punk rockowym sloganem “No future”. Uzasadnienie? Do przyszłości odnosimy się za pomocą czasowników modalnych albo czasu present continuous.

Nam mówiono dokładnie to samo, tylko bez tego pięknego żartu. 😀 Kupuję za górę złota! 😀

To generalnie, o ile się orientuję, cecha ogólna języków germańskich, w niemieckim jest podobnie.
Ale, mogę teraz mówić absolutną głupotę, więc ktoś by musiał zweryfikować.

Niemiecki to ma tak: dwa przeszłe, jeden teraźniejszy. I tyle, do przyszłości jakoś przez 6 lat nauki nie doszliśmy, a nie, przepraszam, 7 i pół roku xd.

Hm. Myślę, że angielski ma trzy czasy: przeszły, teraźniejszy i przyszły, a pozostałe obcje to coś w rodzaju naszego dokonanego i niedokonanego, tyle że Angole mają jeszcze wpółdokonany i wpółniedokonany. 😀

No niekoniecznie, bo przyszły na dobrą sprawę will, may i might to czasowniki modalne, a reszta przyszłości to było nie było raczej presenty różnej maści.

W niemieckim oficjalnie istnieją nawet dwa czasy przyszłe, ale oba tworzone są za pomocą czasownika posiłkowego “werden”, a poza tym o zaplanowanych przyszłych wydarzeniach mówi się w czasie Präsens tak jak po angielsku w present continuous.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink