Categories
Na końcu języka: lingwistyczne rozkminy

Mała zagadka wokół literatury

Witajcie! W nawiązaniu do książki, o której sporo mówiłam w kategorii przekładoznawczej, proponuję pewną zagadkę.
Co oznacza przymiotnik "werteryczny"?

Categories
Na przykład przekład: translatoryka na codzień

Udomowienie i wyobcowanie: dalej o imionach

Dzień dobry! Jak za pewne pamiętacie, bo uważnie mnie czytacie, <3 poruszyłam ostatnio temat trudnego wyboru między udomowieniem i wyobcowaniem, pokazując dwa nadane przez tłumaczy oblicza Loty / Lotty, w związku z którą cierpiał Werter. Dzisiaj, rozszerzę temat postępowania z obcymi imionami bohaterów literackich w tłumaczeniu na polski, a na koniec i tak dojdę do wniosku, że w sumie nie wiadomo co robić, bo, jak głosi przysłowie, "Każdy kij ma dwa końce". Jestem, jak zawsze, bardzo ciekawa Waszych opinii, zwłaszcza że to kwestia sporna, więc może się dużo dziać. 🙂
Z jednej strony, można zostawić oryginalne imię, bo tak na prawdę nazywa się dany bohater, imię to nazwa własna, najwyżej będzie brzmiało trochę dziwnie i "nieswojo" (wyobcowanie). Poza literaturą w ogóle nie wolno imion tłumaczyć. Gdyby na przykład, przyjechał do nas z Anglii John, nie przedstawimy go znajomym jako Jana, bo ma na imię John, nie Jan. Co prawda wiele zagranicznych imion ma swój polski odpowiednik, ale to nie znaczy, że możemy kogoś na tej podstawie przemianować. Chyba że sam zainteresowany zechce przez odpowiednie względy i urzędy imię zmienić, lub jest znany w świecie, żył odpowiednio dawno itd. ale o tym innym razem.
Z drugiej strony, gdyby zmienić oryginalne imię na coś naszego, czytelnikom, którzy stronią od obcości, taki przekład będzie się bardziej podobał (udomowienie). Jeżeli imię ma w języku źródłowym ukryte znaczenie, warto poszukać czegoś, co odda to znaczenie również po polsku. Jest jeszcze jedna sprawa: do tej pory, "popełniono" całą masę przekładów, w których przetłumaczone na polski imiona bohaterów tak zrosły się z naszą kulturą, że mało kto pozwoliłby coś w nich zmieniać.
Obrazowym przykładem jest Kubuś Puchatek. Znamy go pod takim imieniem, od 1938 roku, kiedy Irena Tuwim dokonała najsłynniejszego przekładu (lub adaptacji) książki Milne'a. W oryginale, Kubuś był płci męskiej, ale miał żeńskie imię – Winnie, przez co nazywał się "Winnie the Pooh". Przetłumaczenie jego imienia przez Monikę Adamczyk-Garbowską jako "Fredzia Phi-Phi", wywołało skandal, chociaż jest o wiele wierniejsze oryginałowi. Tu dokładniejsze i warte przeczytania informacje:
http://lublin.wyborcza.pl/lublin/1,48724,17364308,Awantura_o_plec_Kubusia__Dlaczego_Puchatek_zostal.html?disableRedirects=true
"Ania z Zielonego Wzgórza" (w oryginale "Anne of Green Gables" i wszyscy inni bohaterowie tej książki również otrzymali polskie imiona i tak w naszej świadomości funkcjonują.
Długo możnaby wymieniać przykłady przekładów. Nie sądzę też, żeby dało się, bez ujmowania słuszności komu kolwiek, powiedzieć, że jedno rozwiązanie jest dobre a reszta "be". Znowu wszystko zależy od mnóstwa czynników i ich poźniejszych konsekwencji. Dochodzę więc do wniosków, które obiecałam na wstępie.

Do wszelkich potyczek z imionami polecam Słownik Imion wydawnictwa Ossolineum.

Categories
Co u mnie słychać: multimedialne perełki

Dzisiaj będzie na słodko :)

Categories
Co u mnie słychać: multimedialne perełki

Alpini

Categories
Co u mnie słychać: multimedialne perełki

Piosenki nie muszą być o miłości, czy innych ciężkich tematach. :)

Categories
Co u mnie słychać: multimedialne perełki

Nadal Bałkany, ale nieco inaczej

Categories
Co u mnie słychać: multimedialne perełki

Jaki to instrument?

Categories
Na przykład przekład: translatoryka na codzień

Udomowienie i wyobcowanie: co tu wybrać

Dobry wieczór!
Nawiązując do wczorajszego wpisu, chciałabym pokazać Wam, jak poznać, że strategia tłumaczenia została dobrana nieco niefortunnie i niekonsekwentnie. Posłużę się w tym celu dwoma polskimi przekładami "Cierpień Młogego Wertera", autorstwa Franciszka Mirandoli i Leopolda Staffa.
Obaj tłumacze w odmienny sposób podeszli do imienia ukochanej Wertera. Mam na myśli list Wertera, w którym przedstawia i opisuje on swoją ukochaną po raz pierwszy, podając jej pełne imię. W przekładzie Franciszka Mirandoli fragment tego listu brzmi tak: "I postanowiliśmy, że weźmiemy powóz i pojedziemy razem z kuzynką mej damy na miejsce zabawy, zabierając po drodze Karolinę S". Leopold staff przełożył ten sam fragment następująco: "i stanęło na tym, że mam wynająć karetę,pojechać z moją tancerką i jej ciotką na miejsce zabawy i po drodze zabrać Szarlotę S". Jeśli chodzi o zastosowane zdrobnienie, pierwszy tłumacz nazwał tę panią Lottą, drugi, Lotą. I tu dopiero zaczynają się schody…
Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tą lekturą, czytałam ją właśnie w przekładzie Mirandoli i wiedziałam już przed czytaniem, że Werter kochał Lottę. Zdziwiłam się niebywale słysząc, że Werter tak szczegółowo opisuje spotkanie z jakąś Karoliną, a potem niewiadomo skąd, dużo później bierze się nagle Lotta. Odniosłam się do swojej wiedzy na temat kilku języków i w końcu wymyśliłam, że to musiała być jakaś Szarlotta, Szarlota, czy jakieś inne ciacho. 😀 Później skonsultowałam to z uznaną wiedzą i bingo. Tylko dlaczego ten tłumacz się tak pomylił!!! Odpowiedź przyszła dopiero na translatoryce…
Mirandola zdecydował się na "Karolinę", bo zapewne uznał, że to imię najbardziej pasuje do polskiej kultury i realiów. Wadą tej decyzji jest to, że "Karolina", moim zdaniem, nijak ma się do "Lotty". W konsekwencji, polski czytelnik nie wie o kogo i o co tu chodzi.
"Szarlota" zaproponowana przez Staffa jest, jak dla mnie, lepszym rozwiązaniem. Imię brzmi obco, bo wraz z całą książką należy do literatury zagranicznej i wszystko w porządku. Gdyby zostawić tu "Karolinę", trzeba byłoby znaleźć inne, polskie zdrobnienie.
Wybór strategii dałoby się jakoś uzasadnić, ale zabrakło konsekwentnego jej stosowania. Takie to przygody i dylematy napotyka w pracy tłumacz.

Categories
Co u mnie słychać: multimedialne perełki

Zapachniało jazzem

Categories
Na przykład przekład: translatoryka na codzień

Udomowienie czy wyobcowanie

Witam Was wszystkich w nowej kategorii, która zacznie się w końcu zapełniać. 🙂
Moje rozważania na temat tłumaczenia jako procesu zacznę od przedstawienia dwóch strategii przekładu, które wprowadzają niemało zamieszania.
Przetłumaczenie dowolnego tekstu pisanego lub mówionego nie może sprowadzać się tylko do przełożenia danego słowa z języka oryginału na identyczne lub jak najbardziej zbliżone znaczeniowo słowo języka przekładu. Jak zgodnie twierdzą teoria i praktyka, tłumaczenie tekstu jest w dużej mierze jego interpretacją! Jak to bywa z interpretowaniem, jedną rzecz można zinterpretować na kilka sposobów. O zgrozo, po drodze może się okazać, że wszystkie da się sensownie uzasadnić. Pooomooocyyy!!! Jak tu teraz wybrać, który jest dobry? Na tym etapie, tłumacz sięga po strategie przekładu, które są po prostu konkretnymi sposobami interpretowania jakiegoś zjawiska w tekście.
Strategie na dziś to udomowienie (domestication) i wyobcowanie (foreignisation). Udomowienie zamienia wszystkie możliwe przejawy kultury języka oryginału na ich odpowiedniki (w miarę możliwości) w języku przekładu. Produkt finalny, czyli przetłumaczony tekst, ma wyglądać jak oryginał, a nie przekład.
Z kolei wyobcowanie, pozostawia na swoim miejscu przejawy kultury języka oryginału i stara się je opisać w języku przekładu, albo w samym tekście, albo poprzez przypis. Dobrze widać, że produkt finalny jest przekładem, bo nie wygląda swojsko.
Tłumacz musi rozważyć wszystkie za i przeciw zanim wybierze któryś z tych sposobów interpretowania tekstu. Na pewno trzeba wyobrazić sobie, jakie wrażenie wybór danej strategii sprawi na odbiorcach tekstu. Każda ma swoje plusy i minusy, a tłumacz używa konkretnej strategii, aby osiągnąć konkretny cel. Stosowanie tych dwóch strategii wymiennie nie zawsze jest możliwe, bywa też niebezpieczne, na co przykład podam już w następnym wpisie.
Życzę dobrej nocy i pozdrawiam po gorącym, nadal letnim dniu.

EltenLink